Szanowni Państwo!
Jestem właśnie po burzliwej lekcji wychowawczej, na której omawialiśmy sprawę
historii. Z matematyką się uspokoiło, więc mamy inny orzech do zgryzienia. Mam
o tych zajęciach zupełnie skrajne opinie. Dziś ustaliliśmy, o co mogę poprosić
panią, ale niepokojące jest to, że dzieci nie dostrzegają niedopuszczalnych
zachowań u siebie. Twierdzą, że nic nie rozumieją, więc zwolniły się z
obowiązku przestrzegania zasad kultury na zajęciach. 1/3 swobodnie korzysta z
telefonów, połowa gada o głupotach i nie tylko nie reaguje na uwagi nowej pani,
ale nawet na prośby kolegów, którzy chcą się czegoś nauczyć. Lekcja historii
jest jak błędne koło - niczego nie rozumiemy, bo nie słyszymy; nie słyszymy, bo
się nawzajem zagłuszamy. Rozumiem, że dzieci tęsknią za panią Zielińską,
rozumiem, że ją lubiły, ale to ta nauczycielka będzie do końca roku, i to ona
odpowiada za wyniki egzaminu. Można się z nią dogadać, albo walczyć z nią do
czerwca. Nie wierzę, że historia może być równie niezrozumiała jak matematyka!
Zobowiązałam się, ze poproszę panią o zmiany w sposobie prowadzenia zajęć, ale
bez pomocy ze strony rodziców się nie obejdzie. Bardzo proszę, o konstruktywną
rozmowę z dziećmi. Wyszło na to, że dziewczynki maja równy udział w rozbijaniu
lekcji historii, co chłopcy i dotyczy to dobrych uczennic!
A myślałam sobie, że w trzeciej klasie to już będę spijać śmietankę...
Przy okazji, dałam dzieciakom informacje o różnych konkursach - recytatorskim,
fotograficznym, literackim i plastycznym. Można ugrać jakieś punkty. Polecam
uwadze i pozdrawiam, j.k. (z bólem głowy po wychowawczej głośnej jak diabli...)